środa, 1 kwietnia 2020



EDUKACJA (ALTERNATYWNA) W KWARANTANNIE. 



Sytuacja codzienna: 

Matka: może być coś napisał? 

Dziecko: Nie będę pisać! To jest bez sensu! Nienawidzę tego! Nienawidzę szkoły! 

I biega w szale, skacze, broda z dolną wargą się trzęsą (a to ważny kod emocjonalny – zauważony, odkryty, odszyfrowany). Telepiącymi rękami bierze narzędzie piśmiennicze, jakieś kartki. Chwytem niepoprawnym (koniecznie wymagającym stałego korygowania, wg opinii z poradni), kreśli niekształtne litery (wymagające stałego korygowania, wg pań z poradni). W szale, nie zapominajmy o tym. Z nienawiścią do NAJGORSZEJMATKINAŚWIECIE. Scena dantejska, dla przypadkowego niewtajemniczonego w sytuację widza – patologia. 


Plan dnia, żeby czuć się bezpieczniej i mieć punkt odniesienia? Bo przecież człowiek w trudnych momentach planu potrzebuje, a już mały człowiek w spektrum – wiadomo, plan jest niezbędny. 
Nie! W planie może znaleźć się pisanie i nauka! Nie ma mowy, żeby zaakceptować plan! 
Plan można co najwyżej potargać…. 


Tłumaczenie sensu edukacji człowiekowi, który zdołał już przekonać się o bezsensie edukacji (w polskim wydaniu systemowym)? Ciężko, raczej nie przejdzie….. 


Wyczekiwanie, aż motywacja pojawi się wewnątrz młodego człowieka? Skoro ma minus tysiąc do motywacji wewnętrznej w kontekście edukowania się? Skoro pała wszechogarniającą nienawiścią do „klasycznych” aktywności edukacyjnych? A że umysł wytwarza obrazy, to na brzmienie słów: uczyć, pracować, szkoła, pisać, zadania itp., w głowie pojawiają się konkretne, bardzo szczegółowe obrazy konkretnych sytuacji z życia. Obrazy obrazami, ale trudności dokłada fakt, że za każdym obrazem w głowie czai się towarzysząca emocja, przeżywana za każdym razem, gdy obraz pojawi się w umyśle…. 


I tak każdego dnia, przez wiele tygodni… 
Wdech, wydech, wdech, wydech…. 
Powtarzanie w głowie: dam radę, wytrzymam, nie będę cisnąć, dziecko czasu potrzebuje. 
Odpuszczam. Może następnym razem będzie lepiej. Trocho jojczę bliskiej osobie, dostaje ukojenie, trochę uspokajam huśtawkę emocji. 

Próbuję po jakimś czasie, wymyślam wymyślne pomysły. Próbuję bazować na specjalnych zainteresowaniach, bo to przecież dobra płaszczyzna do rozwoju człowieka w spektrum (wiem to, wszak jestem też „spejalistom od spektrum”). Więc proponuję: top listy ulubionych gier, top listy ulubionych postaci/światów/bloków z Minecraft’a. Że komiks możemy zrobić o ulubionych postaciach. Słabo z efektami. W najlepszym wypadku szybkie nakreślenie kilku wyrazów, i szybkie wycofanie się do innych czynności. Nawet nie ma możliwości porozmawiać o tym pisaniu, a co dopiero zrealizować zalecenia z poradni o korygowaniu kształtu i chwytu…. 


 Żadna propozycja nie przełamuje tego impasu. Intuicja podpowiada, że potrzeba czasu i spokoju. 
Zawsze, gdy uda mi się nie dopuścić do wewnętrznego emocjonalnego rozpadu, umocnić samą siebie, choć trochę sobie zaufać i tejże intuicji, z odsieczą przychodzi niezawodne presja. Parcie, napór, ciśnienie, „normatywny mobbing” (to moje określenie), które powodują poczucie niższości, totalnie zaniżoną samoocenę, brak zaufania do siebie i swoich kompetencji, bezsilność, poczcie porażki, wstyd. Po prostu: totalnego doła i poczucie beznadziejności. NAJGORSZAMATKANAŚWIECIE

Wystarczy wejść na parę grup, pooglądać zdjęcia ilustrujące realizację nauki zdalnej u innych osób. 
Wystarczy porozmawiać z kimś, kto zapyta: „no i jak tam?”, „ile dziennie pracuje?”, „ćwiczy to pisanie?”, „no wiesz, na egzaminie będzie musiał pisać (dziecko jest w edukacji domowej, więc musi zdać egzamin, żeby zaliczyć rok). Bum. Poczucie kompetencji rodzicielskich spada do minus tysiąca… 

Wdech, wydech, wdech, wydech. Tylko spokój może mnie uratować... 

W dobie koronawirusa mogę niewiele, ale jednak mogę cokolwiek: biorę się za sprzątanie, aby nie dopuścić do emocjonalnej zapaści, pojojczę bliskiej osobie (znowu), wyryczę się (to najczęściej następuje przed sprzątaniem), włączę serial...Robię cokolwiek, aby uspokoić emocje, umysł, odzyskać równowagę. 

Próbuję sięgać po koła ratunkowe dla siebie (nie jest łatwo, bo człowiek jakoś tak nieprzyzwyczajony jest do troszczenia się o siebie, do sięgania po proste patenty, żeby sobie pomóc). 


Aż tu, znienacka, zdarza się taka sytuacja: 



na obrazku: 1) duży, kolorowy napis #ZostańWdomu,wykonany pisanymi literami; 2) dziecko wykonujące duży, kolorowy napis



Dziecko napisało. Bez krzyku, ze spokojem. Dziecko, które nienawidzi kolorować zaproponowało, że dokoloruje jeszcze tęczowy bok napisu. Z chęcią przystało na to, aby robić plansze z różnymi przesłaniami do ludzi i wrzucać na maminy profil fb… W końcu udało się, że pisanie zeszło na dalszy plan i nie zepsuło dziecku humoru. 

Próbowałam zastosować rozmaite narzędzia wspierające. A mam ich w zanadrzu, bo przecież od lat zajmuję się wspieraniem ludzi w spektrum. Próbowałam realizować zalecenia, które sama podrzucam innym rodzicom jako „specjalista”. Wprowadzam plany, wizualizacje, ukazywanie sensu, nazywanie potrzeb i emocji itp. I co zadziałało? Zadziałało odrzucenie narzędzi, zajęcie się sobą, odzyskanie spokoju i równowagi (niewątpliwie na krótko, nie mam złudzeń). I czas. 

To wszystko pozwoliło na wykreowanie przyjemnej atmosfery, opartej na bezpiecznej i spokojnej relacji, kreatywności i otwartości, na braku presji. 

I jeszcze dodam dla jasności: rozmaite narzędzia wspierające nie są złe. Bywają bardzo, ale to bardzo przydatne. Jednak ważne jest, by wyposażyć siebie nie tylko w narzędzia, ale też samoświadomość i zaufanie do siebie i swoich kompetencji. To ostanie umożliwia nam wykonanie czegoś bardzo trudnego: odłożenia na jakiś czas dostępnych narzędzi (nie za daleko, by zawsze można było po jakieś sięgnąć, gdy będzie potrzeba *). Jak odłoży się narzędzia, to zostają ludzie – ich emocje, doświadczenia, przemyślenia, intencje, preferencje, różne perspektywy. Bycie ze sobą tu i teraz, bez napięcia, bez presji JEST TRUDNE. 

Szczególnie teraz, kiedy tak naprawdę jesteśmy na siebie wzajemnie skazani i nie wiemy, z czym przyjdzie nam się mierzyć. 




* te narzędzia, ich stosowanie, odkładanie – to metafora. Możemy bowiem wyobrazić sobie, że różne patenty, metody, możliwości znajdują się w jakimś miejscu, na tzw. podorędziu. Żeby zawsze można było sobie po coś sięgnąć i zastosować, gdy jest dobry na to moment. 

wtorek, 24 marca 2020

PRESJA

Mam taki pogląd, że pojawienie się w rodzinie dziecka niestandardowego*, automatycznie powoduje, że rodzina ta – w mniejszym lub większym stopniu, świadomie lub nie – również staje się niestandardowa. Co więc oznacza ta niestandardowość rodziny? Najcelniej będzie ująć ją w taki sposób: to odbieganie od ustalonych norm społecznych, które kreują obraz dobrego rodzica i rodziny.


W przypadku rodzin, w których przynajmniej jeden człowiek jest w spektrum autyzmu nie trudno o odbieganie od norm. Wie to chyba każdy rodzic dziecka 
w spektrum…

Poziom „niestandardowości” poszczególnych rodzin może być bardzo różny - trudno ustalić tutaj jakąś skalę. Osobiście sądzę, że umieszczanie ludzi i ich cech na jakichkolwiek skalach jest zawsze niedoskonałe i może być bardzo krzywdzące, więc może korzystniej będzie skoncentrować się na konkretnych przykładach i czynnikach definiujących ową „niestandardowość”.

Nadal nie będzie to doskonałe i pełne, bo im więcej rozmyślań na ten temat, tym więcej rodzajów i odcieni nietypowości/nienormatywności/niezwyczajności.

Oto kilka przykładów dotyczących dzieci:

- dziecko ma trochę ograniczony jadłospis (można tu zamiennie pomyśleć o takich kwestiach, jak ubiór, repertuar zabaw/aktywności/specyficznie ulubione przedmioty itp.),

- dziecko potrzebuje więcej czasu na zafunkcjonowanie w grupie (na zmianę ulubionej zabawy, na urozmaicenie jadłospisu, ubioru itp.),

- dziecko zachowuje się jak większość dzieci, tylko czasem robi coś „dziwnego” (np. napnie ciało, machnie rękami, zasłoni uszy, wybuchnie złością, krzyczy itp.),

- dziecko zazwyczaj dostosowuje swoje zachowanie do sytuacji i oczekiwań (tylko czasem zrobi coś „dziwnego”, nieadekwatnego, niestosownego).


I tak dalej…..


Zupełnie nie chodzi o to, aby mnożyć przykłady – przecież rodzice dzieci ze spektrum autyzmu znają je doskonale i wiedzą, że ich różnorodność może zaskakiwać.

Spróbujmy jednak zwiększyć niestandardowość powyższych przykładów zmieniając wyróżnione określenia, próbując je stopniować:

- trochę→ bardzo→ bardzo bardzo→ bardzo bardzo silnie→ ekstremalnie

- więcej czasu→ jeszcze więcej czasu→ tak dużo czasu, że w ogóle nie jest w stanie

- czasem→ dość często→ bardzo często→ ekstremalnie często→ cały czas

- zazwyczaj→ dość rzadko→ rzadko→ sporadycznie → „od wielkiego dzwonu” → prawie nigdy→ nigdy


Różnorodność i indywidualizm człowieka są bardzo bogate i może tak być, że w jednym przypadku dana nienormatywność postrzegana jest jako ciekawa, ekscentryczna, a w innym: jako coś niedopuszczalnego i negatywnego.
Wiele lat pracy z rodzinami dzieci ze spektrum oraz własnych doświadczeń rodzicielskich, pokazało mi, że w obliczu niestandardowych reakcji dziecka zazwyczaj trudno o neutralność i spokój kogokolwiek w otoczeniu.

Bardzo rzadko spotykam rodziców, którzy dobrze rozumieją swoje nienormatywne dziecko, potrafią „rozkodowywać” jego reakcje, odpowiadać na potrzeby. Często wtedy pojawia się u mnie pytanie „a co z intuicją?”. Przecież coraz więcej słyszy się i czyta, że to przecież rodzic najlepiej zna swoje dziecko. Utrudnieniem może być to, że nieautystyczny rodzic po prostu nie umie intuicyjnie „odczytać” swojego autystycznego dziecka, bo oboje mają bardzo odmienną konstrukcję i trudno o wzajemne zrozumienie. Ale setki rozmów z rozmaitymi rodzicami pokazały, że wielu z nich czuje, bądź do pewnego momentu czuła, we wnętrzu siebie, co mogłoby być dobre dla nich i dzieci. A jednak często zamiast tak postępować, pytają: „co mam robić?”, „jaką metodę zastosować?”, „co przeczytać?” itp.


Posłużę się takim przykładem:

Rodzic dziecka zgłasza problem, prosząc jednocześnie o radę, ponieważ jego dziecko z diagnozą spektrum autyzmu ma objawy fobii szkolnej i depresji. Rodzic widzi, że dziecko „gaśnie”, traci zainteresowanie światem (które jak dotąd zawsze było ogromne), nie ma motywacji do czegokolwiek. Jest to szczególnie widoczne, gdy musi chodzić do szkoły. Już w niedzielę ma biegunki, bóle brzucha, czasem gorączkę. Dziecko mówi wprost, że nie jest w stanie kontynuować nauki w szkole. Rodzic, za każdym razem posyłając dziecko do szkoły, cierpi, bo widzi cierpienie dziecka. Czuje, że najlepszym rozwiązaniem jest pozostawienie dziecka w domu. I dzieli się tymi swoimi odczuciami, nazywa je, a jednocześnie nie jest pewien, czy są one słuszne…


Czy przypadkiem nie jest tak, że wspomnianą intuicję tłumi PRESJA? Presja otoczenia, której źródło jest w normach społecznych? Jeśli tak jest, to mamy do czynienia z niezwykle trudną sytuacją: z jednej strony nienormatywność, a z drugiej strony dążenie do spełnienia normy. Im większa nienormatywność, tym silniejsze oddziaływanie presji na spełnienie normy.

Bardzo często obserwuję takie zjawisko: im bardziej niestandardowo poczynają rodzice, tym bardziej otoczenie dąży to tego, by działali „normalnie”. Bardzo częstym narzędziem presji jest ocena. Kto z rodziców dzieci w spektrum nie został oceniony, jako niekompetentny? Kto nie usłyszał, że nie potrafi wychować dziecka, stosuje złe metody? Że skoro „zaburzony/zaburzona”, to niech coś z tym zrobi i znajdzie dziecku jakąś terapię? Lub, że przesadza, wymyśla dziecku zaburzenia? Że robi za mało i powinien robić więcej? Że za późno zaczął działać? Że robi za dużo i wszystko tym psuje? Że tylko przy nim dziecko ma „takie zachowania”?


Wielu z nas, rodziców, usłyszało coś z tego repertuatu: że „z nim/nią coś jest nie tak”, „wyrośnie”, „a nie wygląda”, „nie przesadzaj”, „daj leki, do specjalisty jakiegoś zabierz”… Zrób to, zrób tamto….

Czasem nie mówi tego nikt konkretny, tylko wewnętrzny głos rodzica. Dlaczego? Bo presja, aby sprostać roli, którą się pełni, jest tak duża, że człowiek sam siebie ocenia i rozlicza.

Będąc pod ciągłą presją trudno jest usłyszeć głos swojej intuicji….


Decydując się na tworzenie systemu rodzinnego, w którym świadomi rodzice żyją w zgodzie z własnymi potrzebami, są otwarci na nienormatywność swojego dziecka czy dzieci, warto być przygotowanym i jednocześnie odpornym na presję.

Często prowadzę z innymi rodzicami rozmowy, w których dochodzimy do konkluzji, że możemy się starać tworzyć indywidualny, niestandardowy i swoisty „rodzinny ekosystem”, ale musimy liczyć się z tym, że nie zostanie on pozytywnie oceniony i wsparty przez innych. To trochę tak, jakbyśmy żyli w swoistej „bańce” i musieli co jakiś czas wychodzić na zewnątrz lub wprowadzać tę naszą „bańkę” na bardzo kolczasty i szorstki teren. Jesteśmy wciąż narażeni na ocenę i wątpliwości, czy na pewno postępujemy słusznie i faktycznie dla dobra dziecka.

Warto znowu posłużyć się przykładami:


1. Rodzice akceptują swoistą ekspresję i zainteresowania swojego autystycznego dziecka. Wiedzą, że gdy ono macha rękami, to się ekscytuje; największą czułość okazuje poprzez dotykanie uszu drugiego człowieka, a poczucie bezpieczeństwa odczuwa tylko, gdy może mieć w rękach trzy gumowe smoczki. Życie tej rodziny jest harmonijne, bo rodzice widzą, rozumieją i zaspokajają potrzeby dziecka. Harmonia ulega zachwianiu, a nieraz zburzeniu, gdy rodzice prowadzą dziecko do przedszkola i słyszą np.: „no tak, rozumiem, że ono tak okazuje bliskość; ale przecież niewyobrażalne jest, żeby w ten sposób okazywało bliskość jako dorosły” lub może: „przecież nie może całe życie chodzić ze smoczkami, co na to inne dzieci; a poza tym – smoczki zrujnują mu zgryz i dopiero będzie problem”, czy może w ten sposób: „to machanie rękami to przejaw zaburzenia i musimy coś z tym zrobić”.


2. Rodzice decydują się na edukację domową swojego dziecka, dochodząc do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie (a sprawdzili wcześniej i wypróbowali wiele opcji). Dziecko rozwija się, uczy, jest szczęśliwe. Rodzice też. Kiedy przychodzi moment wizyty u specjalisty, słyszą: „państwa dziecko ma problemy społeczne, bo odebraliście mu szansę na prawidłową socjalizację”.


3. Dziecko w wieku 2 lat posługuje się językiem, który przypomina mieszankę wszystkich języków świata. Prawie nikt nie rozumie nic z tego, co mówi dziecko. Poza matką, która rozumie wszystko (aż ojciec się dziwi, że między nią a dzieckiem jest tak niesamowite porozumienie). Dzięki temu dziecko może zakomunikować swoje potrzeby, próbuje opowiadać, czuje się zrozumiane i wysłuchane. Po jakimś czasie u dziecka rozwija się język polski, który zastępuje mieszankę wszystkich języków świata. Po kilku latach natomiast okazuje się, że dziecko ma trudności z komunikacją społeczną. Rodzina trafia na diagnozę,a rodzice słyszą, że „przez to, że pani rozumiała te nic nie znaczące komunikaty dziecka, to ono już wtedy nauczyło się, że nie warto się normalnie komunikować z innymi”.



Niestety, presja, której podlegamy jako niestandardowi rodzice swoich niestandardowych dzieci, jest ogromna. Otacza nas prawie wszędzie. Powyższe przykłady pokazują, że czasem wprowadza w zakłopotanie, zagubienie i zwątpienie. Ale też może na wiele lat pozostawić w nas myśl, że swoim postępowaniem skrzywdziliśmy własne dziecko i „zepsuliśmy” mu rozwój. Bywa tak, że jako rodzice latami tkwimy w poczuciu winy, a nawet traumie.


Może się zatem pojawić pytanie o to, co i jak robić?

Skoro zdecyduję się na zaakceptowanie swojego niestandardowego dziecka i będę stosować nienormatywne metody wychowawcze, to jak przetrwać zderzenie z PRESJĄ? Jak się przed nią obronić, nie zwątpić w swoją wartość i słuszność własnego postępowania?

Często próbuję znaleźć wyczerpującą i jedną odpowiedź na powyższe pytania. I okazuje się, że: jak nie ma jednej wersji niestandardowości, tak nie ma jednej i uniwersalnej odpowiedzi.

Natomiast można próbować wyznaczyć sobie drogę i trzymać się pewnych drogowskazów.






Zapewne nie będzie niespodzianką dla nikogo, że nawet korzystając z podobnych drogowskazów, drogi potoczą się każdemu inaczej. Wszak jesteśmy niestandardowi.


* Używając określenia „niestandardowy” mam na myśli człowieka ze spektrum autyzmu, czyli takiego, którego ścieżka rozwojowa przebiega odmiennie od większości ludzi w populacji. Ale równie dobrze można w tym sformułowaniu zawrzeć ludzi, którzy z jakiegoś powodu rozwijają się lub/i funkcjonują odmiennie, niż wskazuje na to ustalona powszechnie „norma”(możemy pomyśleć o osobach z ADHD, dysleksją, niepełnosprawnością ruchową/intelektualną itp.).

EDUKACJA (ALTERNATYWNA) W KWARANTANNIE.  Sytuacja codzienna:  Matka: może być coś napisał?  Dziecko: Nie będę pisać! T...